wtorek, 7 czerwca 2016

"Tristan i Izolda" Wagnera w Filharmonii Narodowej

William Waterhouse, Tristan i Izolda, 1916 (domena pub.)
To było naprawdę mocne zamknięcie sezonu! 3 i 4 czerwca Filharmonia Narodowa przedstawiła koncertową wersję opery Richarda Wagnera Tristan i Izolda: w piątek akt pierwszy, w sobotę drugi i trzeci.
Legenda nieszczęsnych kochanków jest popularna i od wieków obecna w kulturze. Dla przypomnienia: Tristan, rycerz króla Marka, eskortuje Izoldę do zamku przyszłego męża, niestety wskutek zbiegu okoliczności wypijają oboje magiczny napój i zakochują się w sobie. Izolda wychodzi za króla, jednak miłość kochanków jest tak silna, że rujnuje zarówno ten związek, jak i małżeństwo Tristana. W końcu - rozdarci pomiędzy obowiązkami, honorem a nieprzepartą namiętnością - oboje umierają.
Równie interesująca, w dodatku zupełnie nie-mityczna, a jak najbardziej realna jest historia samej opery. Mimo małżeństwa z Minną Wagner i mimo wieku (50+!), życie uczuciowe i erotyczne Wagnera dalekie było od banału. Inspiracją do rozdzierającego miłosnego dramatu był zarówno romans kompozytora z Matyldą Wesendonck (nota bene żoną hojnego sponsora), jak i rodzące się płomienne uczucie do córki Liszta, Cosimy, żony dyrygenta Hansa von Bruhlowa, który zresztą poprowadził prawykonanie opery. Miłości bynajmniej nie platonicznej, której owocem była ich córka... Izolda! Opera z takim "backgroundem" jest przesycona namiętnością i to wcale nie artystyczną i duchową! Nie bez racji dzieło uważano za niemoralne i gorszące. To prawdziwa pochwała miłości w każdym wymiarze, także tej czysto fizycznej.
Dzieło od początku przytłaczało trudnościami wykonawczymi. Opera wiedeńska, która podjęła się inscenizacji w 1864 roku, skapitulowała po 70 próbach, ogłaszając, że opera jest "niewykonalna". Pierwsza para wykonawców, małżeństwo Malvina i Ludwig Schnorrowie, srogo za to zapłaciła - Ludwig zmarł niedługo po premierze w wieku 29 lat, a Malvina nigdy więcej nie wystąpiła na scenie - co stało się przyczyną narodzin legendy o dziele, które "złamało" wykonawców.
Rzeczywiście, dla pary śpiewaków podejmujących tytułowe role to wysiłek tytaniczny. Pierwszy akt należy do Izoldy, w drugim oboje wykonują najdłuższy w historii opery 40-minutowy duet (w którym kompozytor Virgil Thomson odnalazł siedem muzycznych orgazmów!), wreszcie akt trzeci to popis Tristana - złamany i ranny umiera z tęsknoty za Izoldą. W Warszawie Jennifer Wilson i Michael Weinius dźwignęli role, a ich śpiew zrobił na publiczności warszawskiej naprawdę duże wrażenie. Orkiestrę FN i chór NFM poprowadził Jacek Kaspszyk. Nie potrafię fachowo ocenić wszystkich niuansów wykonania, ale wydało mi się ono bez zarzutu.
Inna sprawa to cena, która za wysłuchanie Tristana i Izoldy musi zapłacić publiczność i nie mam tu na myśli, bynajmniej, ceny biletów. W moim przypadku była to tak potężna dawka wrażeń i emocji, że do dziś przychodzę do siebie. 
12 czerwca z premierą Tristana i Izoldy startuje Teatr Wielki - Opera Narodowa. Wielbiciele mocnych wrażeń - to dla was niepowtarzalna okazja!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz