niedziela, 1 maja 2016

Rameau w Bydgoszczy

Stefan Plewniak w indiańskim piuropuszu podrywa orkiestrę;
fot. I. Ramotowska
Na to właśnie czekałam! Od momentu ogłoszenia programu Bydgoskiego Festiwalu Operowego, a zwłaszcza od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Les Indes Galantes zostaną wystawione nie w wersji koncertowej, tak jak w ubiegłym roku w Warszawie, ale w wersji scenicznej. Po raz pierwszy w Polsce! W dodatku reżyserią zajmie się Natalia Kozłowska, której realizacje są znane wszystkim miłośnikom opery barokowej (rozmowa z Natalią Kozłowską tutaj).
Tak więc od strony muzycznej mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać - koncert w Studiu Lutosławskiego był bardzo udany (o czym pisałam tutaj). Ale pełna teatralna inscenizacja to całkiem coś innego. Zwłaszcza, że akurat ta opera stanowi dość duże wyzwanie - nie opowiada jednej, spójnej historii, jest raczej zbiorem przypowieści/baśni rozgrywających się w egzotycznych sceneriach, których wspólnym mianownikiem jest konkluzja o zniewalającej sile miłości.
Na dodatek tradycja inscenizacyjna (nie w Polsce, oczywiście!) także stanowi punkt odniesienia, z którym trzeba się liczyć. W tym absolutnie niedościgła - i muzycznie, i teatralnie - wersja Williama Christiego z 2003 roku w reżyserii Andrei Serbana, z choreografią Blanchi Li i niezapomnianą Patricią Petibon w roli Zimy.
Z tym większym zaciekawieniem jechałam do Bydgoszczy. I po to, żeby zobaczyć ten spektkal, i po to, żeby przekonać się, jak zareaguje nań publiczność, tak rzadko mająca możliwość zobaczenia inscenizacji opery barokowej, a zwłaszcza francuskiej.
Sukses przeszedł chyba najśmielsze oczekiwania! Standing ovation i bisy, oklaski i wiwaty. Rzecz bowiem była nad wyraz udana, o czym możecie przeczytać tutaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz