sobota, 30 kwietnia 2016

"Pory roku" Haydna w Filharmonii Narodowej

Martin Haselbock, mat. promocyjne FN
Wczorajsze "Pory roku" Josepha Haydan - duże przeżycie. co prawda twórczość "Papy" to nie moje klimaty, ale trudno, żeby trzygodzinne oratorium nie wywarło na słuchaczu wrażenia! Wiele scen niezapomnianych: letnia burza z piorunami i wyciem wichru, polowanie z myśliwskimi rogami i wiejska zabawa suto zakrapiana winem w jesieni, zimowa scana z "uprząśniczkami" przy kołowrotkach czy miłosny duet, w którym Karina Gauvin i Magnus Staveland wspieli sie na wyżyny liryzmu.
Przedsięwzięcie nieco przytłaczające ogomem - i czasu (bite trzy godziny!), i obsady - obok trójki solistów, chór w pelnym składzie i cała orkiestra. Na szczęście Martin Haselbok panowal nad całością i przeprowadzil zarówno zespół, jak i publiczność przez całe oratorium, nie rozbijając się na żadnej rafie.
I ciekawostka - Marek Toporowski realizujący basso continuo, towarzyszył recytatywom na kopii historycznego fortepianu J.A. Steina z 1788 roku. Niesamowite brzmienie!

wtorek, 26 kwietnia 2016

"Flauto veneziano", czyli czarownica w Filharmonii

Dorothee Oberlinger; mat. prom. FN
Muzycy Sonatori de la Gioiosa Marca nastroili instrumenty, wielonczelista Walter Vestidello rozpoczął od cichego dźwieku na jednej strunie, powoli zapadała cisza i nagle zza sceny rozległ się niski, miękki dźwiek fletu, a po chwili wynurzyła się wysoka, szczupła kobieta z włosami rusałki i ponad pół metrową rurą największego fletu, jaki widziałam w życiu. Prawdziwa czarownica! Do tego grali Schiarazula marazula. Jak się okazuje to renesansowy taniec służący do... sprowadzania deszczu! A jego kompozytor Giorgio Mainerio - oskarżony o okultyzm, magię i nekromancję - ledwo się wywinął z łap inkwizycji...

Trzeba przyznać, że Dorothee Oberlinger jest fantastyczną wirtuozką, co zademonstrowała, grając bodajże na czterech (a może pięciu, w pewnej chwili straciłam rachubę) fletach podłużnych - od tej gigantycznej rury (flet basowy? kontrabasowy?), poprzez instrumenty w miarę zwyczajnej wielkości, aż po malutkie flautino, czyli po naszemu flet piccolo. Wydobywała z tych instrumentów dźwięk nieprawdopodobny: niebywale przestrzenny, miękki, jaki rzadko można usłyszeć. Technicznie perfekcyjna, brawurowa, od czasu do czasu miałam wrażenie, że w ogóle nie oddycha!

Sonatori de la Gioiosa Marca; mat. prom. FN

A panowie (i jedna pani) z Sonatori de la Gioiosa Marca (słyszałam ich na żywo po raz pierwszy) - fantastyczni i - mimo, że większość z siwymi grzywami - nadzwyczajnie energiczni i energetyczni! Na dokładkę z poczuciem humoru. Kiedy po repertuarze XVII i XVIII-wiecznym (głównie Vivaldi), publika wymuszała kolejne bisy, dostaliśmy za trzecim bodajże razem długie jazzowe solo na kontrabasie, a potem utwór zupełnie współczesny, w którym wszyscy razem brzmieli tak cudownie, że zamarzyłam o koncercie, na którym mogłabym posłuchać takiej muzyki w ich wykonaniu!

piątek, 22 kwietnia 2016

Fux na radi/o/pera

Duet Ofeusza i Eurydyki na początku drugiego aktu; fot. I. Ramotowska
To była jedna z najdziwniejszych przygód muzycznych ostatnich dni!
Nieznany kompozytor, opera-zagadka, kiepski początek i świetny finał. Nie żałowałam ani przez chwilę, że w ten powszedni dzień zdecydowałam sie na wyprawę do Studia i mogłam zetknąć się z kompletnie mi dotąd nieznaną postacią, jaką jest Johann Joseph Fux.
Koncertowa wersja opery (a może raczej serenaty) Orfeo ed Euridice tego austriackiego kompozytora okazała się nierówna. Po nijakim pierwszym akcie, dostaliśmy świetny drugi - tak jakby twórca w trakcie pracy wyraźnie się rozkręcił, a razem z nim - muzycy i śpiewacy.
Lirycznej arii Prozerpiny świetnie zaśpiewanej przez Iwonę Lubowicz długo nie zapomnę!
A w zakładce relacje jak zwykle więcej wrażeń i małe próbki...

czwartek, 21 kwietnia 2016

Organowe barokowe 5 minut sławy


Barokowy portatyw; fot. I. Ramotowska
To już ostatni koncert z ostatniej edycji cyklu Po prostu... Filharmonia! Tym razem bohaterami koncertu były: barokowy portatyw i koncertowe organy. Repertuar z późnego baroku i wczesnoklasyczny: Georg Friedrich Haendel - autor wielu koncertów organowych, Joseph Hayd (Koncert F-gur na skrzypce i organy)  i Wolfgang Amadeus Mozart (Fantazja f-moll) i na koniec Carl Philipp Emanuel Bach i jego Koncert organowy G-dur.

Po dość ascetycznym średniowiecznym portatywie, wersja barokowa to już instrument całą gębą - spora szafa z rzędem piszczałek, na której muzyk gra obiema rękami i nie musi już używać ręcznego miecha. No a współczesne organy koncertowe to cała ściana piszczałek i zdecydowanie solidne brzmienie.

Allan Rasmussen - świetnie znany z kilkakrotnych wystepów podczas Masovii Goes Baroque! (grał m.in. Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha) - był niewątpliwym bohaterem wieczoru. Jego skromny wygląd może nieco zmylić - tak naprawdę ten zażywny rudzielec jest prawdziwym wirtuozem klawiatury - zarówno organowej, jak i klawesynowej.
Kore Orchestra w dobrej formie. Młodzi instrumentaliści robią widoczne postępy. Nie są jeszcze bezbłędni, ale brzmią coraz lepiej. Bardzo dobrze w Haendlu, energicznie w Haydnie, ale najlepiej chyba w Bachu.

Kore Orchestra, pośrodku Allan Rasmussen; fot. I Ramotowska
Tytuł całej edycji Cudowne maszyny zaczerpnęli organizatorzy z arii Ody na dzień św. Cecylii Henry'ego Purcella, zatytułowanej własnie Wondrous machine, a poświęconej organom. Choć nie jest to mój ukochany instrument, warto było posłuchać przeznaczonej nań muzyki nie tylko z rozmaitych epok i w rozmaitych wersjach, ale też w całkiem dobrym wykonaniu.

środa, 20 kwietnia 2016

Średniowieczne klimaty w Filharmonii Narodowej

Organetto; fot. I. Ramotowska
Dzisiejszy koncert - trzeci z czwartej edycji cyklu Po prostu... Filharmonia! dość niezwykły. Młody hiszpański artysta Guillermo Perez odważnie stanął przed zgromadzoną w sali kameralnej publicznością i najpierw opowiedział o swoim niezwykłym instrumencie, a potem na nim zagrał.
Organetto (to nazwa włoska, lepiej znamy niemiecką, czyli portatyw) to mini organy, na których artysta gra prawą rękę, lewą wprawiając w ruch umieszczony z tyłu miech. Zakres dźwieków mniejszy biz w wielkich organach, ale możliwości artykulacji, a zwłaszcza dynamiki - dzięki owemu ręcznie sterowanemu miechowi - ogramne.
Repertuar XIII- i XIV-wieczny, wyraźnie podzielony na włoski i francuski - głównie zaaranżowane specjalnie na ten instrument pieśni Guillaume'a de Machaut i Stefana Landiego, a także anonimowe pieśni i tańce późnego średniowiecza.
Dźwięk ciekawy, chwilami organowy, chwilami jakby z fletni pana. Publiczność skupiona, odbiór bardzo dobry. Było... klimatycznie.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Bachowski wieczór w Filharmonii Narodowej

Jean Rondeau; mat. promocyjne FN
Już czwarty raz w tym sezonie wystartował cykl edukacyjny Po prostu... Filharmonia! - bardzo atrakcyjny i ze względu na ciekawy program (w którym palce maczał Cezary |Zych - autor nieodżałowanej Masovii Goes Baroque!), ale również ze względu na zdecydowanie przyjazną cenę.
Dziś młodziutka formacja Kore Orchestra z Jeanem Rondeau przy klawesynie i z flecistką Anną Besson uraczyli nas całkiem przyjemnym wyborem utworów Jana Sebastiana Bacha - Suita orkiestrowa  h-moll BWV 1067, V Koncert Brandenburski D-dur BWV 1050, Koncert a-moll na flet, skrzypce i klawesyn BWV 1044 - słowem, spora porcja znakomitej muzyki w wykonaniu może nie pierwszorzędnym, ale całkiem udatnym. Trudno odmówić młodym artystom entuzjazmu i ambicji, a miejscami grali naprawdę pięknie. No i ten image klawesynowego drwala, który demonstruje Jean Rondeau - wzruszający!
Próbka filmowa na stronie Filharmonii Narodowej: tutaj.

czwartek, 14 kwietnia 2016

l'Arpeggiata w NOSPR

Wszyscy, którzy jutro (15 kwietnia) będą mieli okazję znaleźć się w Katowicach mają prawdziwe szczęście. Z jedynym w tym roku koncertem w Polce wystąpi l'Arpeggiata pod wodzą Christiny Pluhar i to w znakomitej akustycznie nowej sali Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Z zespołem zaśpiewa świetna sopranistka hiszpańska Nuria Rial, a wspólnie przedstawią fragmenty programu poświęconego ariom z oper Francesca Cavallego. To program z ubiegłorocznej płyty l'Arpeggiaty.
Dolce tormento niestety na koncert jechać nie może, ale na pociechę słucha sobie fragmentów dostepnych na youtube, no i ogląda autograf przesympatycznej Christiny, zdobyty podczas pamiętnego koncertu zespołu w kopalni w Wieliczce...

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

O barokowym afekcie, reżyserowaniu opery i czterech żywiołach na scenie

Natalia Kozłowska; fot. A. Madej
Natalia Kozłowska to jedna z tych osób, których praca napawa nadzieją wszystkich wielbicieli opery barokowej.
Oczywiście, uwielbiamy genialnych śpiewaków (zwłaszcza kontratenorów!).
Oczywiście, cenimy wspaniałych dyrygentów i kochamy prowadzone przez nich perfekcyjne orkiestry.
Oczywiście, darzymy nieprzemijającym uczuciem cudownych, siedemnasto-, a zwłaszcza osiemnastowiecznych kompozytorów, którzy grają na naszych uczuciach jak na posłusznym instrumencie.
Ale ze szczególną uwagą patrzymy na reżyserów - tych magów teatru, którzy narzucają nam swoją wizję - kreują świat, w którym spajają w jedno dzieło wszystkich pozostałych: kompozytorów, librecistów, śpiewaków i muzyków, scenografów i kostiumologów, a także choreografów, a czasem nawet twórców multimedialnych.
A jak to sie dzieje? O tym właśnie opowiada Natalia Kozłowska tuż przed premierą Les Indes Galantes Rameau na Bydgoskim Festiwalu Operowym.
Więcej w zakładce Wywiady. Koniecznie!