Z wielkim hukiem, z konferencją prasową i bogatym programem startuje nowa wersja festiwalu Opera Rara. Po erze Filipa Berkowicza Krakowskie Biuro Festiwalowe postanowiło się otrząsnąć i zaproponować formułę całkiem inną, choć - na szczęście - nie zabraknie w niej baroku!
Dyrektorem artystycznym został Jan Tomasz Adamus i w jego energii i kreatywności pokładamy duże nadzieje!
Festiwal będzie miał postać bardziej "zwartą", potrwa od 18 stycznia do 10 lutego. W tym czasie obejrzymy trzy opery barokowe (Porpora, Haendel i Purcell), jedną serenatę (Hassego), autorską składankę Vincenta Dumestra, współczesną operę Glassa i ... "Halkę" Moniuszki, co wydaje mi się kompletną pomyłką, ale może teraz nawet Opera Rara musi być "narodowa" (?). Do tego dwa recitale mistrzowskie (całkiem nie-barokowe).
Program już w naszym kalendarium, a dla niecierpliwych - link na stronę Opera Rara.
sobota, 26 listopada 2016
wtorek, 15 listopada 2016
L'Arpeggiata w Łodzi
Koncert l'Arpeggiaty w Łodzi 12.11.2016; fot. IR |
Otrzymaliśmy - jak inżynier Mamoń - wszystkie kawałki, które lubimy najbardziej: Ninna nanna all Romanesca - śpiewana w duecie przez Vincenza i Celine, Hor de tempo di dormire - przejmującą kołysankę Tarquinia Meruli, wykonaną przez Celine z nadzwyczaj mocną i trafną ekspresją (prawdziwe ciary!), Laudate Dominum Monteverdiego, Ciacconę Cazzatiego (chyba ich znak firmowy) i Marię, Suda sangue, Lamentu di Ghjesu - świetnych jak zwykle Korsykan. A na bis Ciaccona del Paradiso e del Inferno! Publiczność - siedząca grzecznie i w skupieniu słuchająca bez braw (jak ksiądz na wstępie przykazał) - wreszcie mogła poszaleć, pokrzyczeć i wyrazić swój żywiołowy entuzjazm.
Było świetnie jak zwykle, z pewnością warto było przyjechać. Mnie urzekło świetne solo kontrabasu (Boris Schmidt) - fantastyczna improwizacja - na wpół XVII-wieczna, na wpół jazzowa, czyli modelowo crossoverowa.
A na dokładkę wejściówki były rozdawane za darmo, co dla fana przyzwyczajonego do niebotycznych cen biletów w Filharmonii Narodowej albo na krakowskich festiwalach było naprawdę niezwykłe!
środa, 9 listopada 2016
Pożegnanie, czyli autorska wizja źródeł opery
VivabiancaLuna Biffi; mat.prom. FN |
Wiolinistka i śpiewaczka przygotowała autorski program, w którym arie z wczesnych XVII-wiecznych oper włoskich przeplatała ekspresyjnymi pieśniami dawnej Korsyki. To połączenie już znane i eksploatowane – chociażby przez l’Arpeggiatę współpracującą z korsykańskim kwartetem Barbara Fortuna. Usłyszeliśmy – jak w "Rejsie" – ulubione kawałki, które dobrze znamy. Si dolce e tormento i Lamento d'Arianna Monteverdiego, liryczne arie Caccinich - ojca i córki, dwie pieśni Kapsbergera i jedną Barbary Strozzi, a na finał - przejmującą kołysankę Meruli Hor che tempo di dormire. Włoskiej artystce – śpiewającej w specyficzny, zupełnie „nieoperowy” – sposób udało się ten repertuar połączyć z pieśniami korsykańskimi całkiem płynnie. Akompaniując sobie na violi tenorowej i opowiadając publiczności o tym, o czym śpiewa, „kupiła” młoda widownię swoją naturalnością i bezpretensjonalnym zapałem. W sumie – bez szału, ale wieczór dość miły. Zresztą, czy wieczór z boskim Claudiem i Tarquinio Merulą (nie mogę się powstrzymać – uwielbiam to nazwisko!) może był nieudany?
poniedziałek, 7 listopada 2016
Niccola Matteis - kto o nim słyszał?
Portret Niccola Matteisa pędzla Godfreya Knellera, 1682 |
Alice Julien-Laferriere; mat.prom.FN |
Bohaterką koncertu była bez wątpienia skrzypaczka Alice Julien-Laferriere. Grała pięknym, miękkim dźwiękiem, z odpowiednią brawurą i swobodą improwizując w prawdziwie włoskim stylu. Publiczność w Sali Kameralnej FN słuchała jak urzeczona preludiów, saraband - a zwłaszcza finałowej ciaccony.
Zaiste - gusto italiano uwodzi nawet dziś!
środa, 2 listopada 2016
Bachowskiej jesieni ciąg dalszy
Reinoud van Mechelen; mat.prom.FN |
Pierwsza w tym roku odsłona cyklu Po prostu... Filharmonia! zaczęła się od koncertu Erbarme dich... w poszukiwaniu Bachowskich tajemnic, Kameralny skład A Nocte Temporis (klawesyn, wiolonczela i flet traverso) oraz tenor Reinoud van Mechelen zaprezentowali wybrane arie z Bachowskich kantat z kilkoma przerywnikami suitowymi (m.in. na flet solo i wiolonczelę). Wieczór uroczy, wykonanie przyzwoite, choć zaprzyjaźniona melomanka zwróciła mi uwagę, że mimo całkiem dobrego głosu i niewątpliwych starań van Mechelenowi nie udało się nadać swojemu wykonaniu prawdziwej dramaturgii. Może to po prostu cecha składanek? W końcu każda kantata (nie wspominając o większych formach, pasjach czy mszach) ma swoją dramaturgię. a nawet piękne arie, wyjęte z kontekstu, w którym Bach umieścił je zapewne w sposób doskonale przemyślany, tracą część przypisanej sobie ekspresji?
Tak czy owak - jak sama niedawno pisałam - Bachowski wieczór jest zawsze udany!
poniedziałek, 31 października 2016
Jarosław Thiel o Wrocławskiej Orkiestrze Barokowej
Jarosław Thiel; mat. prom NFM |
Dziś zespołów grających muzykę barokową jest już nieco więcej. Bardzo aktywnie działa Capella Cracoviensis, funkcjonuje Musicae Antique Collegium Varsoviensis w Warszawskiej Operze Kameralnej, na Festiwalu Oper Barokowych gra Royal Baroque Ensamble, Stefan Plewniak prowadzi Il Giardino Amore... Nie jest to może nadmiar (prawdę mówiąc wciąż jednak niedomiar), ale konkurencja rośnie.
Trudno jednak zachwiać pozycją formacji tak sprawnej, profesjonalnej i po prostu... znakomitej jak Wrocławska Orkiestra Barokowa.
Jakie się z tym wiążą przyjemności, a jakie problemy? Opowie nam o tym Dyrektor Artystyczny (od początku!) Orkiestry, Jarosław Thiel.
Cały wywiad tutaj.
sobota, 29 października 2016
"Eliogabalo", czyli triumf Fagiolego na scenie Opera Garnier
Kostiumy i charakteryzacja postaci to osobne dzieło sztuki w tym spektaklu! |
Na szczęście dziś nic nie jest zbyt drastyczne dla współczesnej sceny operowej. Dzięki temu mieliśmy znakomite otwarcie sezonu i głośną premierę. Byli też szczęśliwcy, którzy mieli okazję ją zobaczyć i usłyszeć. Jedna z takich osób zgodziła się zamieścić swoje wrażenia na naszym blogu. Relacja tutaj.
Małgosiu - dzięki!
czwartek, 27 października 2016
Listopadowe zapowiedzi
Ariodante - próba generalna; mat. prom, WOK |
Tymczasem listopad zapowiada się nie najgorzej. Na początku pierwsza odsłona PPF, czyli cyklu Filharmonii Narodowej Po prostu... Filharmonia! A w nim tym razem i Bach (2.11), i Telemann (3.11), i paru Włochów, czyli Caccini, Monteverdi, Kapsberger i mój ulubieniec, czyli Tarqinio Merula (9.11).
A 12 listopada wypadałoby jechać do... Łodzi. W ramach XX Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej w kościele na Łąkowej wystąpi (i to za darmo!) L'Arpeggiata z programem Via Crucis (z Barbara Fortuna, zwanymi przez mnie familiarnie korsykańskimi mafiozami).
Warszawska Opera Kameralna z kolei zaprasza 19.11 na Mesjasza Haendla na Zamek Królewski, a 22 i 24.11 wznawia Ariodantego z Kacprem Szelążkiem i Olgą Pasiecznik. To spektakl, który warto zobaczyć!
Jednym słowem - w najbliższych tygodniach wrażeń nie zabraknie!
poniedziałek, 24 października 2016
Kantaty Bacha na UW - BWV 174, 83 i 136
Od lewej: G. Lalek, D. Biwo, A. Kunach, M. Myrlak, a za nią Krzysztof Stencel z rogiem; fot. IR |
Tym razem zagrała grupa sformowana chyba specjalnie na tę okazję pod kierownictwem artystycznym Grzegorza Lalka, trójka młodych śpiewaków: Marcjanna Myrlak, Aleksander Kunach i Dawid Biwo, a skład wzmocnił chór Collegium Musicum UW prowadzony przez Andrzeja Borzyma.
W programie jak zwykle trzy kantaty - tym razem Ich liebe den Hochsten von ganzem Gamute BWV 174 (na drugi dzień zielonych Świątek 6 czerwca 1729), Erfreute Zeit im neuen Bunde BWV 83 (na święto oczyszczenia Marii Panny 2 lutego 1724) i w końcu Erforsche mich, Gott, und erfahre mein Herz BWV 136 (na ósmą niedziele po Trójcy Świętej 18 lipca 1723).
Program bardzo spójny, co wiąże się zapewne z obsadą - taka samą we wszystkich trzech kantatach.
Alt Marcjanny Myrlak - bardzo ładny - brzmiał czysto, choć niekiedy niknął w zgiełku orkiestry (fałszujący obój w pierwszej tytułowej arii BWV 174 trochę jej popsuł wejście), Aleksander Kunach śpiewał jak na mój gust nieco nadekspresyjnie, Dawid Biwo - chyba najcelniej z całej trójki, chór uniwersytecki jak zwykle niezawodny.
Ciekawostka to Simfonia w pierwszej z kantat żywcem wyjęta z III Koncertu Brandenburskiego (z dodatkiem rogów i obojów). W sumie bez fajerwerków, ale wieczór z Bachem to zawsze przyjemność.
sobota, 22 października 2016
Huelgas Ensemble w Filharmonii Narodowej
Paul van Nevel; mat. prom. FN |
Paul van Nevel, założyciel i dyrektor artystyczny Hulegas Ensemble,
to zażywny starszy pan z wąsem, wyglądający jak zasobny właściciel hacjendy. Dlatego ze zrozumieniem przyjęłam wiadomość, że jest znanym koneserem i miłośnikiem cygar. Cygara niezwykle do niego pasują, śpiew średniowieczny już znacznie mniej. Jednak to on jest spiritus
movens zespołu od ponad czterdziestu lat funkcjonującego na rynku
muzycznym, o niezaprzeczalnej renomie i światowym uznaniu. Huelgas Ensemble
specjalizuje się w polifonii średniowiecznej i renesansowej, choć śpiew
barokowy też nie jest mu obcy – o czym przekonaliśmy się 21 października na koncercie
w Filharmonii Narodowej.
Program koncertu o poetyckim tytule nawiązującym do dzieła
Prousta – W poszukiwaniu straconego czasu
– jest autorską koncepcją van Nevela. Został skonstruowany symetrycznie wzdłuż
osi czasu. W pierwszej części „Back to the Past” – cofaliśmy się w czasie –
słuchaliśmy utworów Johanna Sebastiana Bacha, Michelangela Rossiego (XVII w.),
kompozytorów renesansu – Orlanda di Lasso, Jacoba Clementa, Alexandra Agricoli,
Guillaume’a de Machaut, aż po zupełnie niezwykłą i fantastycznie
zinterpretowaną liturgię karolińską z ok. 800 r. Laudes Regiae. W drugiej części – „Up to the Future” – wędrowaliśmy
z powrotem od odległego średniowiecza ku czterogłosowemu chorałowi w
opracowaniu Bacha O wir armen Sünder
BWV 407. Punktem wyjścia i „dojścia” był więc „kantor z Lipska”. Co zupełnie
nie dziwi – Bach jest takim „wzorcem z Sevres” i punktem odniesienia dla
muzyków wszech czasów.
Niewielki, zaledwie dziesięcioosobowy zespół śpiewaków,
bezpretensjonalnych, wyglądających wręcz niepozornie (ubrałem się w com ta miał...), kompletnie zawładnął
uwagą i wyobraźnią słuchaczy. Uderzająca perfekcja śpiewu, wysublimowana i
przemyślana w każdym calu interpretacja, niezwykłe operowanie głosem i
ozdobnikami, widoczne zwłaszcza w muzyce najdawniejszej (te niezwykłe przeskoki głosu!), wyraźnie oczarowały
publiczność. Wydawało się, że widzowie niemal wstrzymują oddech, żeby nie
uronić żadnego dźwięku, zwłaszcza w długich, subtelnych i przejmujących
partiach śpiewanych pianissimo (co jednak rekompensowali sobie pomiędzy utworami, kaszląc jak... na konkursach chopinowskich!).
Huelgas Ensamble występuje często w miejscach, dla których
muzyka, którą wykonują, była tworzona – w zabytkowych kaplicach, kościołach czy
opactwach. W tych miejscach ich śpiew brzmi z pewnością naturalnie i stosownie.
A jednak nawet niesprzyjająca temu repertuarowi duża sala
Filharmonii Narodowej zamieniła się na ten jeden wieczór w miejsce pełne
skupienia, medytacji i... magii. Tej samej, która potrafi przenieść nas w
czasie i przestrzeni, a smakoszy cygar zamienia w wysublimowanych artystów...
niedziela, 16 października 2016
Bachowskie kantaty na Uniwersytecie - BWV 71, 127, 214
Capella Cracoviensis odbiera zasłużone brawa; fot. IR |
Z kantatami przyjeżdżają zespoły całkiem niezłe - jak chyba dwa lata temu Collegium 1704. Tym razem - w niedzielę 16 października - trzy kantaty przywiozła Capella Cracoviensis - chyba najlepsza dziś orkiestra barokowa w Polsce. Usłyszeliśmy dwie kantaty religijne: Herr Jesu Christ, wahr' Mench und Gott, BWV 127 (na ostatnią niedziele przed Wielkim Postem 11 lutego 1725), i Gott ist mein Konig, BWV 71 (ta akurat powstała, by uczcić inaugurację działalności rady miejskiej w Muhlhausen 4 lutego 1708). I wreszcie ostatnia z wykonanych dziś kantat - Tonet, ihr Pauken! Erschallet, Trompeten!, BWV 214, to dzieło - także w treści - w pełni świeckie, skomponowane na 9 grudnia 1733, dzień urodzin Marii Józefy, żony Augusta III, królowej polskiej i elektorowej saskiej. Ta kantata nie tak dawno - w czerwcu ubiegłego roku - znalazła się w programie koncertu Wrocławskiej Orkiestry Barokowej jako jedna z trzech "kantat polskich" Bacha (relacja tutaj).
O ile dwie pierwsze kantaty ukazywały dość "typową", przepojoną liryzmem i religijnie natchnioną twórczość kantora z Lipska - doskonałą w każdym calu - o tyle ostatnia to nieco mniej znane, w pełni dworskie oblicze Bacha. Także żwawe, obficie okraszone fanfarami, skoczne rytmy tej kantaty brzmią bardzo oryginalnie i niezwykle energetycznie. No i ukazują nieco innego Bacha - usłużnego dworaka zabiegającego o posadę na dworze elektora saskiego. Co zupełnie nie przeszkadzało mu tworzyć muzyki tyleż użytecznej, co... genialnej!
Capella w formie - mnie szczególnie urzekła partia oboju towarzyszącego arii Die Seele ruht in Jesu Handen w pierwszej z wykonanych kantat (chyba nie bez kozery to własnie oboistkę - Martę Bławat? - nagrodził Jan Tomasz Adamus swoim bukietem). Nadmiernie wysilony sopran Justyny Ilnickiej mnie nie urzekł. Pozostałe głosy (Michał Czerniawski, Joshua Ellicott i Peter Harvey) brzmiały świetnie i bardzo "bachowsko".
A za tydzień kolejne kantaty - tym razem BWV 83, 136 i 174 - w Sali Kolumnowej Wydziału Historycznego!
piątek, 14 października 2016
Bach w Auditorium Maximum UW
Portret Bacha pędzla E.G. Haussmanna, 1748 |
Krakowscy muzycy wykonają tym razem trzy Bachowskie kantaty "Gott ist mein Koenig" BWV 71, "Herr Jesu Christ, wahr’ Mensch und Gott" BWV 127, "Tonet, ihr Pauken! Erschallet Trompeten" BWV 214. Oprócz instrumentalistów Capelli wystąpią soliści: Justyna Ilnicka (sopran), Michał Czerniawski (kontratenor), Joshua Ellicott (tenor) i Peter Harvey (bas).
Po wielkiej porcji Bacha we Wrocławiu - miły ciąg dalszy!
poniedziałek, 19 września 2016
Pół Gardinera w finale Wratislavii
To był najbardziej
oczekiwany koncert tegorocznego festiwalu – 18 września wieczorem w finale Wartislavii wystąpił Sir John Eliot Gardiner i jego
formacje English Baroque Soloists i Monteveri Choir z Pasją wg św. Mateusza Johanna Sebastiana
Bacha.
Sir John Eliot Gardiner to chodząca legenda, a prowadzone przezeń
wykonania stanowią kanoniczny wzór dla pokoleń dyrygentów i wykonawców muzyki –
zwłaszcza barkowej. Jego zasługi na tym polu są niepoliczalne. Dość wspomnieć
choćby projekt Bach Cantata Pilgrimage, w trakcie którego Monteverdi Choir i
English Baroque Soloists pod batutą Gardinera wykonali wszystkie 198 kantat
Bacha podczas swoistej pielgrzymki w kościołach Europy i Ameryki. Sam Gardiner
ma na koncie ok. 250 zrealizowanych nagrań dla najlepszych wytwórni płytowych,
a Monteverdi Choir ok. 150 podczas 50-letniej działalności. Instrumentaliści
English Baroque Soloists działają „zaledwie” od 38 sezonów, a w ich dorobku
możemy odnaleźć dzieła od Monteverdiego po Haydna.
O Pasji wg św. Mateusza napisano całe tomy, jeden z nich
– „Music in the Castle of Heaven” – napisał zresztą bohater wieczoru, Sir Eliot
Gardiner. Napisał w nim m.in.: „Nie istnieje w tym okresie ani jedna opera seria, którą poznałem czy którą
dyrygowałem, a którą mógłbym porównać do dwóch zachowanych Pasji Bacha pod względem intensywności ludzkiego dramatu i
zagadnień moralnych, które wyraża on w tak sugestywny i głęboko poruszający
sposób”.
Po mocnym chóralnym prologu struktura dzieła jest budowana głównie w trójdzielnych sekwencjach: narracja biblijna prowadzona w recytatywach, komentarz tej akcji w postaci arioso oraz modlitwa ujęta w formę arii bądź chorału. Taka konstrukcja ma sprzyjać nie tylko wciągnięciu widza w toczące się wydarzenia, ale także buduje atmosferę refleksji i kontemplacji w modlitwach indywidualnych (arie) bądź zbiorowych (chorały).
To niewątpliwe arcydzieło doczekało się wielu interpretacji, niekiedy bardzo się między sobą różniących, kładących nacisk na jego rozmaite aspekty. Wykonanie, które mogliśmy usłyszeć podczas niedzielnego koncertu jest – jak zresztą deklaruje sam dyrygent – próbą uchwycenia równowagi pomiędzy akcją a refleksją, działaniem a medytacją. I rzeczywiście – Eliotowska Pasja jest z jednej strony klarowna i czysta, perfekcyjnie wybrzmiewa w niej każda nuta, z drugiej zaś artyści nie wahają się sięgać po środki artystyczne naznaczone głęboką i silną emocją, jak choćby w najsłynniejszej chyba arii Erbarme dich Mein Gott, śpiewanej z towarzyszeniem wirtuozowskiej partii skrzypiec. Także doskonałe i bardzo emocjonalne wykonanie przez Marka Padmore partii Ewangelisty potęgowało siłę wyrazu Bachowskiego dzieła – nota bene Padmore jest wybitnym i uznanym wykonawcą partii Ewangelisty w obu Bachowskich pasjach.
Każdy szczegół ma tu znacznie i każdy jest przemyślanym zabiegiem artystycznym: podział orkiestry i chóru na dwie części, wykonujące poszczególne partie na przemian, w momentach najbardziej dramatycznych zaś „podwajające” ekspresję, chór, który śpiewa „uwolniony od partytur”, wędrujący chór chłopięcy. Dzięki nim Gardiner realizuje swoją ideę „intensywnego skupienia na dramacie wewnątrz muzyki”. Jak sam pisze we wspomnianej książce: „Dajcie mi pustą scenę […] a wierzę, że wyobraźnia publiczności może wypełnić te przestrzeń obrazami o wiele żywszymi, niż jest to w stanie uczynić jakikolwiek scenograf czy reżyser teatralny”.
Mimo że podczas tego koncertu otrzymaliśmy tylko połowę Gardinera (maestro poprowadził tylko krótszą część pierwszą), Bachowska Pasja była dla słuchaczy przeżyciem najwyższej próby. Niekończąca się stojąca owacja stanowiła tego dobitny dowód.
English Baroque Soloists i Monteverdi Choir; fot. IR |
Po mocnym chóralnym prologu struktura dzieła jest budowana głównie w trójdzielnych sekwencjach: narracja biblijna prowadzona w recytatywach, komentarz tej akcji w postaci arioso oraz modlitwa ujęta w formę arii bądź chorału. Taka konstrukcja ma sprzyjać nie tylko wciągnięciu widza w toczące się wydarzenia, ale także buduje atmosferę refleksji i kontemplacji w modlitwach indywidualnych (arie) bądź zbiorowych (chorały).
To niewątpliwe arcydzieło doczekało się wielu interpretacji, niekiedy bardzo się między sobą różniących, kładących nacisk na jego rozmaite aspekty. Wykonanie, które mogliśmy usłyszeć podczas niedzielnego koncertu jest – jak zresztą deklaruje sam dyrygent – próbą uchwycenia równowagi pomiędzy akcją a refleksją, działaniem a medytacją. I rzeczywiście – Eliotowska Pasja jest z jednej strony klarowna i czysta, perfekcyjnie wybrzmiewa w niej każda nuta, z drugiej zaś artyści nie wahają się sięgać po środki artystyczne naznaczone głęboką i silną emocją, jak choćby w najsłynniejszej chyba arii Erbarme dich Mein Gott, śpiewanej z towarzyszeniem wirtuozowskiej partii skrzypiec. Także doskonałe i bardzo emocjonalne wykonanie przez Marka Padmore partii Ewangelisty potęgowało siłę wyrazu Bachowskiego dzieła – nota bene Padmore jest wybitnym i uznanym wykonawcą partii Ewangelisty w obu Bachowskich pasjach.
Każdy szczegół ma tu znacznie i każdy jest przemyślanym zabiegiem artystycznym: podział orkiestry i chóru na dwie części, wykonujące poszczególne partie na przemian, w momentach najbardziej dramatycznych zaś „podwajające” ekspresję, chór, który śpiewa „uwolniony od partytur”, wędrujący chór chłopięcy. Dzięki nim Gardiner realizuje swoją ideę „intensywnego skupienia na dramacie wewnątrz muzyki”. Jak sam pisze we wspomnianej książce: „Dajcie mi pustą scenę […] a wierzę, że wyobraźnia publiczności może wypełnić te przestrzeń obrazami o wiele żywszymi, niż jest to w stanie uczynić jakikolwiek scenograf czy reżyser teatralny”.
Mimo że podczas tego koncertu otrzymaliśmy tylko połowę Gardinera (maestro poprowadził tylko krótszą część pierwszą), Bachowska Pasja była dla słuchaczy przeżyciem najwyższej próby. Niekończąca się stojąca owacja stanowiła tego dobitny dowód.
Monteverdi i Biber na Wratislavia Cantans
Przedostatni z
wieczornych koncertów tegorocznej Wratislavii Cantans – w sobotę 17 września -
to
była podróż do XVII wieku i spotkanie z twórczością dwóch kompletnie różnych kompozytorów tego stulecia – Claudia Monteverdiego i Heinricha Ignaza Franza von Bibera. W tę podróż muzyczną zabrał nas Vaclav Fuks i jego zespoły Collegium 1704 i Collegium Vocale 1704.
Wiek XVII miał na tegorocznej Wratislavii urok szczególny. Jeden z pierwszych koncertów – recital Philippe’a Jaroussky’ego – był w całości poświęcony muzyce tego właśnie stulecia, m.in. kompozycjom Cludia Monteverdiego (relacja tutaj).
Vaclav Fuks i Collegium 1704 sięgnęło po Selva morale et spirituale - zbiór kompozycji Monteverdiego z okresu jego dojrzałej twórczości, już po opuszczeniu dworu w Mantui i objęciu posady maestro di capella w bazylice San Marco w Wenecji.
Jedną z cech najbardziej znaczących w twórczości Monteverdiego było przeniesienie charakterystycznych elementów muzyki świeckiej do utworów religijnych. I tę jego cechę podkreślono dobitnie podczas koncertu. Melodyjne frazy i śpiewne melizmaty przebiegały niejednokrotnie w rytmie niemal tanecznym, pełnym energii i wdzięku. Gdybyśmy nie słyszeli słów psalmu Beatus vir czy Laudate pueri, moglibyśmy odnieść wrażenie, że mowa jest o miłości i dworskich rozrywkach, a nie rzeczach ostatecznych…
Utwór z drugiej części koncertu, Missa Salisburgensis Bibera, ma
historię niezwykłą. Otóż została odnaleziona w II połowie XIX wieku z Salzburgu
(stąd jej nazwa) na… straganie, na którym jej kartki służyły do pakowania
warzyw! Jak mawiają Włosi – Se non e
vero, e ben trovato. Dzieło okazało się niezwykłe: ogromne, przewidziane na ciekawy
skład instrumentalny i wokalny (53 głosy!) i bardzo efektowne. Na dokładkę
anonimowe! Początkowo przypisano je włoskiemu kompozytorowi Orazio Benevoli,
reprezentantowi stylu „rzymskiego baroku”. Jednak wnikliwe studia muzykologiczne, przede wszystkim Ernsta Hintermaiera,
doprowadziły do rewizji tej atrybucji. Dziś już nikt nie ma wątpliwości –
msza jest dziełem wybitnego austriackiego skrzypka i kompozytora,
pochodzącego z Czech, a działającego w Salzburgu – Heinricha Ignaza Franza von
Bibera. Jego twórczość skrzypcowa jest dziś dobrze zanan i często grywana. Tu jednak okazał się Biber twórcą
dzieła zupełnie innego kalibru, a przewidziana przez kompozytora obsada jest
niespotykana – obok wzmiankowanych wyżej głosów także dwa chóry instrumentów
smyczkowych, dwa – instrumentów dętych i dwie „fanfary”, czyli trombettae z
kotłami.
Fuks rozmieścił muzyków sposób potęgujący przestrzenne działanie dźwięku – formacje smyczkowe na dole, dęte na balkonie powyżej smyków i chóru, fanfary zaś na wyższych balkonach po bokach sceny. Dało to efekt niezwykły, bardzo uroczysty, momentami patetyczny. Msza – choć nie tak wielka rozmiarem (niecała godzina) – sprawiała wrażenie monumentalne. Choć i w niej momenty szczególnie doniosłe były przeplatane fragmentami subtelnej, czystej liryki. Panowanie dyrygenta nad tak specyficznie rozmieszczonym, bogatym instrumentarium i wieloosobowym chórem było imponujące. Zwłaszcza że robił to z prawdziwym wdziękiem, kreśląc dłońmi w powietrzu najbardziej zawiłe i ozdobne ornamenty, bardzo w duchu wykonywanej właśnie barokowej muzyki.
była podróż do XVII wieku i spotkanie z twórczością dwóch kompletnie różnych kompozytorów tego stulecia – Claudia Monteverdiego i Heinricha Ignaza Franza von Bibera. W tę podróż muzyczną zabrał nas Vaclav Fuks i jego zespoły Collegium 1704 i Collegium Vocale 1704.
Wiek XVII miał na tegorocznej Wratislavii urok szczególny. Jeden z pierwszych koncertów – recital Philippe’a Jaroussky’ego – był w całości poświęcony muzyce tego właśnie stulecia, m.in. kompozycjom Cludia Monteverdiego (relacja tutaj).
Vaclav Fuks i Collegium 1704 sięgnęło po Selva morale et spirituale - zbiór kompozycji Monteverdiego z okresu jego dojrzałej twórczości, już po opuszczeniu dworu w Mantui i objęciu posady maestro di capella w bazylice San Marco w Wenecji.
Jedną z cech najbardziej znaczących w twórczości Monteverdiego było przeniesienie charakterystycznych elementów muzyki świeckiej do utworów religijnych. I tę jego cechę podkreślono dobitnie podczas koncertu. Melodyjne frazy i śpiewne melizmaty przebiegały niejednokrotnie w rytmie niemal tanecznym, pełnym energii i wdzięku. Gdybyśmy nie słyszeli słów psalmu Beatus vir czy Laudate pueri, moglibyśmy odnieść wrażenie, że mowa jest o miłości i dworskich rozrywkach, a nie rzeczach ostatecznych…
Collegium 1704 i Collegium Vocale 1704, na balkonie jedna z fanfar; fot. IR |
Fuks rozmieścił muzyków sposób potęgujący przestrzenne działanie dźwięku – formacje smyczkowe na dole, dęte na balkonie powyżej smyków i chóru, fanfary zaś na wyższych balkonach po bokach sceny. Dało to efekt niezwykły, bardzo uroczysty, momentami patetyczny. Msza – choć nie tak wielka rozmiarem (niecała godzina) – sprawiała wrażenie monumentalne. Choć i w niej momenty szczególnie doniosłe były przeplatane fragmentami subtelnej, czystej liryki. Panowanie dyrygenta nad tak specyficznie rozmieszczonym, bogatym instrumentarium i wieloosobowym chórem było imponujące. Zwłaszcza że robił to z prawdziwym wdziękiem, kreśląc dłońmi w powietrzu najbardziej zawiłe i ozdobne ornamenty, bardzo w duchu wykonywanej właśnie barokowej muzyki.
piątek, 16 września 2016
Wratislavia - mocny finał
Plakat autorstwa Tomasza Boguckiego |
Gardiner to dyrygent legenda - samo wyliczenie nagród, odznaczeń i tytułów honorowych zajęłoby dużo miejsca. Spodziewam się mocnych wrażeń!
sobota, 10 września 2016
"Semiramida riconosciuta", czyli barok nieokiełznany
Zmęczeni, ale szczęśliwi; fot. IR |
I muszę przyznać, że się udało. Początek był trudny, widać było tremę, która trochę paraliżowała, zwłaszcza orkiestrę. Ale im dalej, tym lepiej. Trochę dramatycznie, częściej żartobliwie. Ascetyczna scenografia, za to kilka naprawdę dobrych pomysłów na działania na scenie - jak np. materializujące się marzenia i obawy bohaterów w tle arii.
Sama nie wiem, jak zleciały te cztery godziny. Właściwie mogłabym zostać przez kolejne cztery. A nawet chętnie zostałabym dłużej...
Moje wrażenia jak zwykle w zakładce relacje i tutaj.
piątek, 9 września 2016
"Semiramide riconosciuta" Vinciego w Łazienkach
No i doczekaliśmy się! Dziś premiera na II Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica w Łazienkach Królewskich.
I to nie byle jaka! Przed nami Semiramide riconosciuta Leonarda Vinciego - kompozytora wciąż mało znanego, przez lata zapoznanego zupełnie, ale po brawurowym Artasersem w Nancy (2012) w doborowej obsadzie (m.in. Jaroussky, Fagioli, Cencic, Sabadus) - nagle odkrytego na nowo.
Semiramide riconosciuta - podobnie jak Artaserse - była oryginalnie wykonywana wyłącznie przez męską obsadę - podobną zasadę zachowano w Nancy - jednak w Łazienkach zaśpiewają zaróno głosy żeńskie, jak i męskie. Zadanie będzie zapewne karkołomne, bo Vinci znany jest z trudności technicznych, którymi szpikuje swoje kompozycje. Ktoś stwierdził nawet żartem, że Vinci musiał szczerze nienawidzić śpiewaków, skoro przygotowywał dla nich partie tak trudne, że mogą się na nich wywrócić nawet najlepsi.
Jak będzie dziś w Łazienkach?
Relacja już jutro!
I to nie byle jaka! Przed nami Semiramide riconosciuta Leonarda Vinciego - kompozytora wciąż mało znanego, przez lata zapoznanego zupełnie, ale po brawurowym Artasersem w Nancy (2012) w doborowej obsadzie (m.in. Jaroussky, Fagioli, Cencic, Sabadus) - nagle odkrytego na nowo.
Semiramide riconosciuta - podobnie jak Artaserse - była oryginalnie wykonywana wyłącznie przez męską obsadę - podobną zasadę zachowano w Nancy - jednak w Łazienkach zaśpiewają zaróno głosy żeńskie, jak i męskie. Zadanie będzie zapewne karkołomne, bo Vinci znany jest z trudności technicznych, którymi szpikuje swoje kompozycje. Ktoś stwierdził nawet żartem, że Vinci musiał szczerze nienawidzić śpiewaków, skoro przygotowywał dla nich partie tak trudne, że mogą się na nich wywrócić nawet najlepsi.
Jak będzie dziś w Łazienkach?
Relacja już jutro!
wtorek, 6 września 2016
Philippe Jaroussky na Wratislavia Cantans
Jedna w trzech standing ovations na wczorajszym koncercie; fot. IR |
Forum Muzyki w ramach Festiwalu Wratislavia Cantans wystąpił francuski kontratenor Philippe Jaroussky. Kilka lat temu przeczytałam jego najkrótszą i najtrafniejszą charakterystykę: anielski głos i diabelska technika. Nie mogłabym sobie odmówić uczestnictwa w tym koncercie, zwłaszcza że od lat nie opuściłam żadnego występu tego artysty w Polsce.
Moje wrażenia tutaj, ale od razu uprzedzam - kocham śpiew Jaroussky'ego, więc nie spodziewajcie się tam krytycznych analiz czy narzekań.
Wrocław, Jaroussky i Monteverdi - to spełnienie moich marzeń. Czymś sobie zasłużyłam?
niedziela, 4 września 2016
Amor e qual vento - recital Dagmary Barny na II FOB
Dagmara Barna |
Występ został skomponowany "klasycznie" - poszczególne arie przedzielono fragmentami koncertów Vivaldiego, które w Sali Balowej Pałacu na Wodzie brzmiały bardzo wdzięcznie i zgodnie z klimatem miejsca.
Arie dobrano oczywiście w taki sposób, żeby pokazać możliwości głosowe i interpretacyjne młodej sopranistki. Królował Haendel - co z jednej strony gwarantuje piękne i dobrze znane arie, z drugiej jednak stawia artystkę w ryzykownej pozycji. Każdą z partii wielkich heroin Haendla śpiewały przecież największe głosy w historii i każda jest obciążona ogromnym balastem wielu, także genialnych interpretacji. Podziwiam odwagę Dagmary Barny, ale muszę stwierdzić, że na tle takiego backgroudu trudno jej było olśnić słuchaczy.
Od razu zobaczyłam tragicznie komiczną Dalindy - oszukaną, sponiewieraną i pokutującą za własną naiwność. Rola Barny była jednym z najjaśniejszych punktów obsady spektaklu w Warszawskiej Operze Kamerlanej, na pewno dającym się zauważyć (moje wrażenia tutaj).
Partii Dorindy zaś z Orlanda to, po Emmie Kirkby, wyjątkowo trudne zadanie. A jednak Dagmara Barna była w tym spektaklu świetna! Jej dwuznaczna naiwnie kokieteryjna i lekko nadąsana pasterka była dla mnie - nie waham się tego powiedzieć - prawie uosobieniem tej postaci, modelową realizacją tej niezwykle przewrotnie napisanej partii (relacja tutaj).
Podsumowując - koncert wielce przyjemny, a Dagmara Barna - wielce obiecująca. Śledzenie jej kariery z pewnością sprawi - nie tylko mnie - wielka frajdę!
piątek, 2 września 2016
II Festiwal Oper Barokowych - inauguracja
Anna Radziejewska |
Spodziewałam się efektownego artystycznego popisu Anny Radziejewskiej - autorki scenariusza i głównej wykonawczyni koncertu. A nie był on na szczęście tylko pretekstem do recitalu na tle baletu - okazał się bardzo przemyślaną i spójną konstrukcją z wyrazistą, ekspresyjną myślą przewodnią. Sognando la morte, czyli Śniąc o śmierci to - według organizatorów - swoista wersja barokowego danse macabre. Mimo że na spektakl złożyły się arie barokowych mistrzów XVIII wieku - Vivaldiego, Haendla, Hassego - oraz canzonetty i chiaccony XVII-wiecznych mistrzów - Meruli, Ferrariego i Monteverdiego - mieszanka stylów i nastrojów okazała się daniem nie tylko strawnym, ale nawet smakowitym. Radziejewska zaś - świetna wokalistka, jedna z najmocniejszych głosowo i scenicznie gwiazd Warszawskiej Opery Kameralnej - ku zaskoczeniu wielu widzów - jest również dobrą tancerką. Wespół z choreografem i tancerzem Jackiem Tyskim tworzyła nie tylko świetny duet baletowy, ale bez zadyszki i niekiedy w prawdziwie akrobatycznych pozach - śpiewała znakomicie i z niebywałą ekspresją. Chapeau bas!
Wrażenia tradycyjnie w zakładce relacje.
poniedziałek, 29 sierpnia 2016
Festiwal Oper Barokowych vs Wratislavia Cantans
Po nieco sennych i niezbyt obfitujących w wydarzenia muzyczne miesiącach letniej kanikuły nadchodzi okres bardzo gorący. Przed nami dwa wydarzenia, które stawiają fanów baroku na równe nogi - Wratislavia Cantans we Wrocławiu (3.09-18.09) i II Festiwal Oper Barokowych w Łazienkach Królewskich (2.09-18.09). Pierwsze to wydarzenie międzynarodowe, z ustaloną renomą, wieloletnią tradycją (51. edycja!), drugie - dopiero dwuletnie, młode, ambitne, dynamiczne i obiecujące.
Porównywać ich nie sposób i byłoby to kompletnie bezcelowe - wyrazić można jedynie żal, że z przyczyn wielu, także niezależnych od organizatorów - nakładają się na siebie i zmuszają melomanów do dokonywania wyboru.
Dolce tormento - podobnie jak w ubiegłym roku - spróbuje pogodzić oba. Mimo że nie posiadam tak pożytecznego urządzenia, jak czasowstrzymywacz, którym posługiwała się Hermiona Grenger, aby móc przebywać w dwóch miejscach naraz, jakoś sobie poradzę!
Festiwal Oper Barokowych Dramma per Musica rusza już w najbliższy piątek. Jako pierwsza - choreo-opera, czyli spektakl z pogranicza opery i baletu, w którym wystąpi znakomita i niezawodna mezzosopranistka Anna Radziejowska, na co dzień związana z Operą Kameralną, i tancerz Polskiego Baletu Narodowego Jacek Tyski. Wśród muzyków, których dzieła złożą się na ten spektakl są Caldara, Vivaldi, Scarlatti i... Tarquinio Merula (nie mogłam się powstrzymać, kocham go za samo nazwisko...)
A wielkimi krokami zbliża się chyba najciekawsza z festiwalowych premier, czyli polska prapremiera opery Leonarda Vinciego Semmiramide roconosciuta, odgrzebana przez Marca Vitalego we włoskich archiwach i od blisko 300 lat nieobecna na żadnych scenach. Marzy nam się wydarzenie w rodzaju Artasersego z Nancy, choć trudno byłoby zgromadzić na polskiej scenie tyle anielskich głosów najwyższej klasy! W każdym razie i tak ciekawość nas zżera. Będziemy na bieżąco relacjonować kolejne spektakle.
I oczywiście zdamy relacje z wypadów do Wrocławia - pierwszy już w poniedziałek - anielski głos i diabelska technika, czyli Philippe Jaroussky to pokusa absolutnie nie do odparcia...
Porównywać ich nie sposób i byłoby to kompletnie bezcelowe - wyrazić można jedynie żal, że z przyczyn wielu, także niezależnych od organizatorów - nakładają się na siebie i zmuszają melomanów do dokonywania wyboru.
Dolce tormento - podobnie jak w ubiegłym roku - spróbuje pogodzić oba. Mimo że nie posiadam tak pożytecznego urządzenia, jak czasowstrzymywacz, którym posługiwała się Hermiona Grenger, aby móc przebywać w dwóch miejscach naraz, jakoś sobie poradzę!
Festiwal Oper Barokowych Dramma per Musica rusza już w najbliższy piątek. Jako pierwsza - choreo-opera, czyli spektakl z pogranicza opery i baletu, w którym wystąpi znakomita i niezawodna mezzosopranistka Anna Radziejowska, na co dzień związana z Operą Kameralną, i tancerz Polskiego Baletu Narodowego Jacek Tyski. Wśród muzyków, których dzieła złożą się na ten spektakl są Caldara, Vivaldi, Scarlatti i... Tarquinio Merula (nie mogłam się powstrzymać, kocham go za samo nazwisko...)
A wielkimi krokami zbliża się chyba najciekawsza z festiwalowych premier, czyli polska prapremiera opery Leonarda Vinciego Semmiramide roconosciuta, odgrzebana przez Marca Vitalego we włoskich archiwach i od blisko 300 lat nieobecna na żadnych scenach. Marzy nam się wydarzenie w rodzaju Artasersego z Nancy, choć trudno byłoby zgromadzić na polskiej scenie tyle anielskich głosów najwyższej klasy! W każdym razie i tak ciekawość nas zżera. Będziemy na bieżąco relacjonować kolejne spektakle.
Autorem plakatu tegorocznej Wratislavii jest Tomasz Bogucki |
czwartek, 18 sierpnia 2016
Actus Humanus Nativitas i Resurrectio
No i doczekaliśmy się! Actus Humanus na fali. Obok edycji grudniowej, która zyskuje piękną nazwę Nativitas, zapowiedziano edycję wielkanocną!
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że to taki prztyczek wobec Krakowskiego Biura Festiwalowego i Misterów Paschaliów.
W sumie taka wojna wcale mnie nie smuci. Przecież od przybytku głowa nie boli!
A program grudniowej edycji już w kalendarium...
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że to taki prztyczek wobec Krakowskiego Biura Festiwalowego i Misterów Paschaliów.
W sumie taka wojna wcale mnie nie smuci. Przecież od przybytku głowa nie boli!
A program grudniowej edycji już w kalendarium...
czwartek, 4 sierpnia 2016
Actus Humanus 2016
Właśnie wczoraj zastanawiałam się w tym miejscu, czy recital Maxa Emanuela Cencica rozpocznie, czy zamknie Actus Humanus w tym roku - i proszę! Jest program - na razie skrócony i tylko hasłowy, ale już same hasła cieszą!
Ogromnie cieszę się przede wszystkim tym, że Les Arts Florissants przywiozą kolejną księgę madrygałów Monteverdiego - ich koncert w 2015 był nieziemski!
Paul Agnew zaśpiewa też Dowlanda, co może być bardzo klimatyczne. Poza tym Hiszpanie, Buxtehude, a nawet Mozart i Salieri.
A Cencic śpiewa na finał - tak jak Fagioli w ubiegłym roku. Lubię tę tradycję!
Ogromnie cieszę się przede wszystkim tym, że Les Arts Florissants przywiozą kolejną księgę madrygałów Monteverdiego - ich koncert w 2015 był nieziemski!
Paul Agnew zaśpiewa też Dowlanda, co może być bardzo klimatyczne. Poza tym Hiszpanie, Buxtehude, a nawet Mozart i Salieri.
A Cencic śpiewa na finał - tak jak Fagioli w ubiegłym roku. Lubię tę tradycję!
środa, 3 sierpnia 2016
Jaroussky we Wrocławiu, Cencic w Gdańsku
Wnętrze Sali Głównej KGHM w Narodowym Forum Muzyki - to tu zaśpiewa Jaroussky 5 września; fot. I.R. |
O recitalu Philippe'a Jarousskiego na Wratislavii Cantans wiadomo już od dawna, czyli od ogłoszenia programu festiwalu. Wszyscy fani kontratenora z anielskim głosem i diabelską techniką mają oczywiście bilety i w najbliższych dniach zaatakują przedsprzedaż na kurs ulubionego pendolina, żeby broń Boże nie spóźnić się na ten koncert. Program na stronie festiwalu, głównie Cavalli, Steffani, Legrenzi, ale też Monteverdi, czyli to, co Jaroussky śpiewa najpiękniej. No i ten tytuł "W królestwie Miłości i Duszy" - szczyt pretensjonalności, ale i tak wybaczamy wszystko!
A w kalendarium Maxa Emanuela Cencica jest też pozycja, która powinna zainteresować fanów anielskich głosów - 11 grudnia zaśpiewa w Centrum św. Jana w Gdańsku "Concert Rokoko". Jak się domyślamy to start festiwalu Actus Humanus. Szczegółowy program jeszcze nie znany, ale obecność na tym koncercie - obowiązkowa!
Nota bene - w tych dniach w Krakowie Cencić, Julia Lezhnieva i Mary-Ellen Nesi wraz z Capellą Cracoviensis nagrywali własnie Germanica in Germania Porpory. Kiedy będziemy mogli usłyszeć to na jakiejś polskiej scenie? Nie wiadomo. Ale w marcu będzie można posłuchać Germanica na scenie w... Wiedniu! Prawdę mówiąc, każdy krakowianin powie, że to prawie w Krakowie...
sobota, 23 lipca 2016
"Il Trionfo del Tempo..." Haendla na festiwalu w Aix
Il Trionfo del tempo e del disinganno w Aix-en-Provance; zdj. ze str. festiwalu |
Dzięki facebookowi i nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności udało mi się namówić Małgorzatę Cichocką, która w była w Aix na owym przedstawieniu - i to dwukrotnie. Zgodziła się podzielić z nami swoimi wrażeniami, a dolce-tormento zyskałało niepowtarzalną okazję opowiedzenia o tym zupełnie niezwykłym przedstawieniu. Bardzo dziękujemy!
W tej chwili spektakl można obejrzeć tutaj.
A relacja tutaj!
sobota, 16 lipca 2016
Corelli na Zamku Królewskim
Simon Standage - bohater wieczoru (obok Corellego, oczywiście!); fot. I.R. |
Usłyszeliśmy dwa Concerti grossi: D-dur op. 6 nr 1 na rozpoczęcie i F-dur op. 6 nr 12 w finale. Oprócz tego Sonatę triową B-dur op. 4 nr 8, a na okrasę: Trio g-moll nr 5 Michaela Christiana Festiga i Sonatę e-moll op. 5 nr 2 Pietra Locatellego (obie na flet traverso i skrzypce), a także Anglików: Koncert na orkiestrę g-moll op. 2 Johna Stanleya i Sonatę e-moll nr 1 Wiliama Crofta.
W Sali Wielkiej Zamku Królewskiego muzyka brzmiała jak zwykle bardzo a propos.
Orkiestra złożona z pedagogów i gości Akademii grała bezbłędnie. Królował jak zawsze Simon Standage i jego aksamitne skrzypce.
Jutro koncert finałowy Akademii na Uniwersytecie Muzycznym. W programie m.in. kantaty Haendla i popisy uczniów. Kolejny Akademia w zaawansowanych planach!
niedziela, 10 lipca 2016
Włosi za granicą
Kolejny koncert Letniej Akademii - dziś "Włosi na granicą", a ściślej mówiąc - na dworze warszawskim.
Koncert został podzielony na dwie części - XVII i XVIII wiek. W pierwszej grała kameralna formacja Il Tempo pod wodzą Agaty Sapiechy. Kompozycje bywalców dworu Wazów - szczerze mówiąc nazwiska znane raczej muzykologom, takie jak Aldebrando Subissati czy Giovanni Francesco Anerio. No, ale wreszcie pojawia się jeden z moich ulubieńców, czyli Tarquinio Merula (mogłabym go wielbić już za to, jak się nazywa...). Przyznaje, że nie wiedziałam, że w latach 1621-1624 przebywał w Polsce jako dworski organista i komponował m.in. madrygały dedykowane królewiczowi Władysławowi Wazie. No proszę, proszę...
Tak czy owak - siedemnastowieczne kompozycje - nawet te najskromniejsze - mają niezwykłą moc. Naprawdę trudno oprzeć się emocjonalnemu czarowi tej muzyki - przekonuje się o tym za każdym razem. A jak na dodatek zabrzmi ulubiona Ciaccona Meruli (znak firmowy l'Arpeggiaty!), całkiem odpływam!
Wiek osiemnasty to - w porównaniu z poprzednim - sążnista i skodyfikowana epoka. Najpierw usłyszeliśmy dwie arie z oper Giovanniego Alberta Rossiego - podobno całkiem dobrego kompozytora związanego z dworem drezdeńskim, choć (chyba niesłusznie) kompletnie odsuniętego w cień przez ówczesnego kompozytorskiego celebrytę, czyli Johanna Adolfa Hassego. Rossini komponował m.in. kantaty sławiące Augusta Mocnego. To intensywnemu mecenatowi Sasów zawdzięczamy, że niektórzy z jego nadwornych muzyków-Włochów bywali w Warszawie, choć najczęściej bez entuzjazmu, niestety...
Tak więc druga część koncertu to przede wszystkim koncerty: Francesca Geminianiego, Pietra Locatellego, Pietra Castrucciego... Czy tylko ja mam wrażenie, że każdy Włoch tej epoki, który potrafił utrzymać skrzypce, był muzycznym geniuszem? Koncerty przepiękne, wpływ Corellego - oczywisty. Ostatni z koncertów to kompozycja Francesca Marii Veraciniego - cudowna muzyka i wreszcie nazwisko, które coś mi mówi! Trzy lata temu na Opera Rara zachwyciłam się jego operą Adriano in Syria - a zwłaszcza nieprawdopodobnie lekką i czarującą muzyką. Miło było przypomnieć sobie to brzmienie.
Wykonawcy w tej części to Orkiestra CM90 pod wodzą Simona Standage. On sam, jako solista wykonał Sonatę d-moll op. 1 nr 7 Castrucciego. Wszystko, co napisałam wczoraj o jego klasie wykonawczej - potwierdzone w stu procentach!
Kolejne cztery koncerty Akademii - w Wilanowie. Na szczęście w drugiej połowie tygodnia Akademia wraca do Warszawy - w piątek i sobotę koncerty na Zamku Królewskim!
Koncert został podzielony na dwie części - XVII i XVIII wiek. W pierwszej grała kameralna formacja Il Tempo pod wodzą Agaty Sapiechy. Kompozycje bywalców dworu Wazów - szczerze mówiąc nazwiska znane raczej muzykologom, takie jak Aldebrando Subissati czy Giovanni Francesco Anerio. No, ale wreszcie pojawia się jeden z moich ulubieńców, czyli Tarquinio Merula (mogłabym go wielbić już za to, jak się nazywa...). Przyznaje, że nie wiedziałam, że w latach 1621-1624 przebywał w Polsce jako dworski organista i komponował m.in. madrygały dedykowane królewiczowi Władysławowi Wazie. No proszę, proszę...
Tak czy owak - siedemnastowieczne kompozycje - nawet te najskromniejsze - mają niezwykłą moc. Naprawdę trudno oprzeć się emocjonalnemu czarowi tej muzyki - przekonuje się o tym za każdym razem. A jak na dodatek zabrzmi ulubiona Ciaccona Meruli (znak firmowy l'Arpeggiaty!), całkiem odpływam!
Wiek osiemnasty to - w porównaniu z poprzednim - sążnista i skodyfikowana epoka. Najpierw usłyszeliśmy dwie arie z oper Giovanniego Alberta Rossiego - podobno całkiem dobrego kompozytora związanego z dworem drezdeńskim, choć (chyba niesłusznie) kompletnie odsuniętego w cień przez ówczesnego kompozytorskiego celebrytę, czyli Johanna Adolfa Hassego. Rossini komponował m.in. kantaty sławiące Augusta Mocnego. To intensywnemu mecenatowi Sasów zawdzięczamy, że niektórzy z jego nadwornych muzyków-Włochów bywali w Warszawie, choć najczęściej bez entuzjazmu, niestety...
Tak więc druga część koncertu to przede wszystkim koncerty: Francesca Geminianiego, Pietra Locatellego, Pietra Castrucciego... Czy tylko ja mam wrażenie, że każdy Włoch tej epoki, który potrafił utrzymać skrzypce, był muzycznym geniuszem? Koncerty przepiękne, wpływ Corellego - oczywisty. Ostatni z koncertów to kompozycja Francesca Marii Veraciniego - cudowna muzyka i wreszcie nazwisko, które coś mi mówi! Trzy lata temu na Opera Rara zachwyciłam się jego operą Adriano in Syria - a zwłaszcza nieprawdopodobnie lekką i czarującą muzyką. Miło było przypomnieć sobie to brzmienie.
Orkiestra CM90; fot. I. Ramotowska |
Kolejne cztery koncerty Akademii - w Wilanowie. Na szczęście w drugiej połowie tygodnia Akademia wraca do Warszawy - w piątek i sobotę koncerty na Zamku Królewskim!
sobota, 9 lipca 2016
Lo stile italiano
Jeszcze niedawno narzekałam, że z braku baroku słuchać muszę Wagnera. Jednak moje życzenia
zostały wysłuchane i muzyki dawnej, zwłaszcza barokowej, w najbliższym tygodniu nie zabraknie. Nie jest to co prawda impreza operowa, ale mam zagwarantowaną wyprawę w świat dźwięków, które zdecydowanie kocham najbardziej.
Dzisiejszy koncert w Studio Polskiego Radia zainaugurował XXIII Międzynarodową Letnią Akademię Muzyki Dawnej. To impreza obecna w stolicy od lat dwudziestu pięciu (zdarzyły się małe przerwy). Spiritus movens i dyrektor artystyczny to skrzypaczka i pedagog Agata Sapiecha. Obsada klas mistrzowskich międzynarodowa, koncerty codziennie - jutro w Studio, od poniedziałku do czwartku w Wilanowie, w piątek i sobotę na Zamku Królewskim, finał - na Uniwersytecie Muzycznym.
Motyw przewodni tegorocznej szkoły to "W duchu Italii" - co w muzyce barokowej raczej nie dziwi. Dziś dostaliśmy próbkę tego, czego będzie można posłuchać podczas koncertów w najbliższym tygodniu.
Przede wszystkim Arcangelo Corelli - jest patronem kilku koncertów - dziś koncert rozpoczęło jego Concerto grosso D-dur op. 6 nr 4, a solistami byli Simon Standage i Agata Sapiecha.
Simon Standage to wybitny skrzypek, profesor londyńskiej Royal Academy of Music i Akademie fur Alte Music w Dreźnie, specjalista wykonawstwa historycznego, od lat prowadzący masterclass podczas Letniej Akademii. Jego sposób gry - niezwykle sprawny technicznie, a przy tym niesamowicie lekki i pełen niemal rokokowego wdzięku - wydał mi się absolutnie doskonały. Dawno nie słyszałam skrzypiec brzmiących tak pięknie!
Koncert był "składankowy", czyli dla każdego coś pięknego. Trochę Bacha, trochę Vivaldiego (w tym mało znany Koncert a-moll na obój i smyczki), w finale zabrzmiało Concerto grosso F-dur op. 3 nr 4 Georga Friedricha Haendla. To tak zwana druga uwertura - czyli instrumentalne intermezzo do wykonywania pomiędzy aktami opery Amadigli do Gaula. Ale i bez opery koncert był urzekający, a finałowe Minuetto (powtórzone zresztą na bis) było najczystszym Haendlowskim czarem!
zostały wysłuchane i muzyki dawnej, zwłaszcza barokowej, w najbliższym tygodniu nie zabraknie. Nie jest to co prawda impreza operowa, ale mam zagwarantowaną wyprawę w świat dźwięków, które zdecydowanie kocham najbardziej.
Dzisiejszy koncert w Studio Polskiego Radia zainaugurował XXIII Międzynarodową Letnią Akademię Muzyki Dawnej. To impreza obecna w stolicy od lat dwudziestu pięciu (zdarzyły się małe przerwy). Spiritus movens i dyrektor artystyczny to skrzypaczka i pedagog Agata Sapiecha. Obsada klas mistrzowskich międzynarodowa, koncerty codziennie - jutro w Studio, od poniedziałku do czwartku w Wilanowie, w piątek i sobotę na Zamku Królewskim, finał - na Uniwersytecie Muzycznym.
Trzeci od prawej Simon Standage; fot. I. Ramotowska |
Przede wszystkim Arcangelo Corelli - jest patronem kilku koncertów - dziś koncert rozpoczęło jego Concerto grosso D-dur op. 6 nr 4, a solistami byli Simon Standage i Agata Sapiecha.
Simon Standage to wybitny skrzypek, profesor londyńskiej Royal Academy of Music i Akademie fur Alte Music w Dreźnie, specjalista wykonawstwa historycznego, od lat prowadzący masterclass podczas Letniej Akademii. Jego sposób gry - niezwykle sprawny technicznie, a przy tym niesamowicie lekki i pełen niemal rokokowego wdzięku - wydał mi się absolutnie doskonały. Dawno nie słyszałam skrzypiec brzmiących tak pięknie!
Koncert był "składankowy", czyli dla każdego coś pięknego. Trochę Bacha, trochę Vivaldiego (w tym mało znany Koncert a-moll na obój i smyczki), w finale zabrzmiało Concerto grosso F-dur op. 3 nr 4 Georga Friedricha Haendla. To tak zwana druga uwertura - czyli instrumentalne intermezzo do wykonywania pomiędzy aktami opery Amadigli do Gaula. Ale i bez opery koncert był urzekający, a finałowe Minuetto (powtórzone zresztą na bis) było najczystszym Haendlowskim czarem!
piątek, 8 lipca 2016
Festiwal Mozartowski trwa
Stylowa scena Teatru Królewskiego; fot. I. Ramotowska |
A właściwie szkoda. Przecież życie "pozaszczytowe" trwa w najlepsze. a jednym z jego znaków jest trwający w najlepsze Festiwal Mozartowski. To już 26 edycja.
Niestety - Opera Kameralna nie przygotowała żadnej nowej premiery (obiecywano Don Giovanniego, ale jakoś nie wyszło), dlatego postanowiłam w tym roku zajrzeć na jakiś koncert symfoniczny. Zwłaszcza, że odbywają się m.in. w miejscu, w którym uwielbiam słuchać muzyki, czyli w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich.
Dzisiejszy koncert, niezbyt długi, miał w programie dwie symfonie: Symfonie koncertującą Ed-dur na skrzypce i altówkę KV 364 i Symfonię D-dur KV 385 "Haffnerowską". W pierwszej części z orkiestrą Musicae Antiquae Collegium Varsoviense pod batutą Przemysława Fiugajskiego wystąpili Grzegorz Lalek (skrzypce) i Piotr Chrupek (altówka).
Soliści i dyrygent na tle orkiestry; fot. I. Ramotowska |
Symfonia "Haffnerowska" to dzieło bardziej znane, już z okresu wiedeńskiego (1782) i bardziej "klasyczne", czteroczęściowe, z menuetem w części trzeciej - podobno Mozart skomponował do tej symfonii dwa menuety, ale w końcowej wersji pozostał tylko jeden - za to obłędnie piękny! Nie bez kozery to własnie ten menuet powtórzono na bis.
I tak - kontemplując wyludnione miasto, ciche i intensywnie zielone o tej porze roku Łazienki, ignorując "dobrą zmianę" i latające nad głową helikoptery wojskowe, posłuchaliśmy z prawdziwą satysfakcją mozartowskich fraz. Warto!
piątek, 1 lipca 2016
Festiwal Dramma per Musica 2016
No i doczekaliśmy się. Program II Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica wreszcie opublikowany! Co prawda zaprzyjaźnione jaskółki donosiły nam wcześniej, że festiwal się odbędzie, ba, jest już dopięty na przedostatni guzik, że w tym roku główną premierą będzie dzieło Leonarda Vinciego, ale... co innego szeptane wieści, co innego oficjalny program, a nawet możliwość zakupu biletów!
Nota bene - festiwal znów nakłada się czasowo na Wratislavię Cantans, co uważam za pomysł ryzykowny. Naprawdę chcecie konkurować z Philippem Jarousskim? Ser Eliotem Gardinerem i Monverdi Choir?
No i szczerze radziłabym stowarzyszeniu Dramma per Musica nieco więcej hałasu, reklamy i budowania napięcia wokół przygotowywanej premiery i pozostałych koncertów. Wyciągnijcie wnioski z frekwencyjnych porażek Opery Kameralnej i nie trzymajcie swojego festiwalu w tajemnicy!
Szczegółowe informacje w naszym kalendarium, zapraszamy również na stronę festiwalu.
Nota bene - festiwal znów nakłada się czasowo na Wratislavię Cantans, co uważam za pomysł ryzykowny. Naprawdę chcecie konkurować z Philippem Jarousskim? Ser Eliotem Gardinerem i Monverdi Choir?
No i szczerze radziłabym stowarzyszeniu Dramma per Musica nieco więcej hałasu, reklamy i budowania napięcia wokół przygotowywanej premiery i pozostałych koncertów. Wyciągnijcie wnioski z frekwencyjnych porażek Opery Kameralnej i nie trzymajcie swojego festiwalu w tajemnicy!
Szczegółowe informacje w naszym kalendarium, zapraszamy również na stronę festiwalu.
sobota, 11 czerwca 2016
Czy artysta może być zbawiony? "Tannhauser" Wagnera w Operze Krakowskiej
Wnętrze wielkiego pomidora, czyli... Opera Krakowska; fot. I. Ramotowska |
To wczesny Wagner, jeszcze jako tako trzymający się operowych ram, przed totalnym "odjazdem" (którego próbkę dał nam Tristan i Izolda). Wczesny - w wypadku Wagnera nie znaczy prosty. Legendarny minnesinger, który odnalazł grotę Wenus, został przez Wagnera odpowiednio "ubrany". I czegóż tu nie mamy! Mitologia antyczna vs chrześcijaństwo! Indywidualizm vs zbiorowość! Miłość idealna vs cielesna rozkosz! Reguły vs bunt!
Przygotowania do turnieju na dworze landgrafa; monochromatycznie wysublimowana scenografia, chyba w kontraście do... pomidora; fot. I. Ramotowska |
Cała zawartość ideowa godna jest rozpraw i esejów. Każda z warstw aż się prosi o wielostronicowe interpretacje. Można również nałożyć na tę historię jeszcze parę warstw dodatkowych - jak czyni to zresztą Adamik. Na przykład ubrać mieszkańców boskiej groty w stroje z dwudziestolecia i nadać bachanaliom rys nieco witkacowskiej dekadencji. Mamy kolejną warstwę?
Tomasz Kruk w roli tytułowej; fot. I. Ramotowska |
Ale koniec końców i tak najważniejsza jest muzyka - jak przystało na Wagnera ciężka, patetyczna, emocjonalnie eksploatująca zarówno wykonawców, jak i odbiorców. Publiczność słuchała zaczarowana. Cudownie jest tak dać się ponieść Wagnerowskiemu tsunami!
wtorek, 7 czerwca 2016
"Tristan i Izolda" Wagnera w Filharmonii Narodowej
William Waterhouse, Tristan i Izolda, 1916 (domena pub.) |
To było
naprawdę mocne zamknięcie sezonu! 3 i 4 czerwca Filharmonia Narodowa
przedstawiła koncertową wersję opery Richarda Wagnera Tristan i Izolda:
w piątek akt pierwszy, w sobotę drugi i trzeci.
Legenda nieszczęsnych kochanków jest popularna i od wieków
obecna w kulturze. Dla przypomnienia: Tristan, rycerz króla Marka, eskortuje
Izoldę do zamku przyszłego męża, niestety wskutek zbiegu okoliczności wypijają
oboje magiczny napój i zakochują się w sobie. Izolda
wychodzi za króla, jednak miłość kochanków jest tak silna, że rujnuje
zarówno ten związek, jak i małżeństwo Tristana. W końcu - rozdarci pomiędzy
obowiązkami, honorem a nieprzepartą namiętnością - oboje umierają.
Równie interesująca, w dodatku zupełnie nie-mityczna, a jak
najbardziej realna jest historia samej opery. Mimo małżeństwa z Minną Wagner
i mimo wieku (50+!), życie uczuciowe i erotyczne Wagnera dalekie było od
banału. Inspiracją do rozdzierającego miłosnego dramatu był zarówno
romans kompozytora z Matyldą Wesendonck (nota bene żoną hojnego sponsora), jak i
rodzące się płomienne uczucie do córki Liszta, Cosimy, żony dyrygenta Hansa von
Bruhlowa, który zresztą poprowadził prawykonanie opery. Miłości bynajmniej nie
platonicznej, której owocem była ich córka... Izolda! Opera z takim "backgroundem" jest przesycona
namiętnością i to wcale nie artystyczną i duchową! Nie bez racji
dzieło uważano za niemoralne i gorszące. To prawdziwa pochwała miłości w każdym
wymiarze, także tej czysto fizycznej.
Dzieło od początku przytłaczało trudnościami wykonawczymi. Opera
wiedeńska, która podjęła się inscenizacji w 1864 roku, skapitulowała po 70
próbach, ogłaszając, że opera jest "niewykonalna". Pierwsza para
wykonawców, małżeństwo Malvina i Ludwig Schnorrowie, srogo za to zapłaciła -
Ludwig zmarł niedługo po premierze w wieku 29 lat, a Malvina nigdy więcej nie
wystąpiła na scenie - co stało się przyczyną narodzin legendy o dziele, które
"złamało" wykonawców.
Rzeczywiście, dla pary śpiewaków podejmujących tytułowe
role to wysiłek tytaniczny. Pierwszy akt należy do Izoldy, w drugim oboje
wykonują najdłuższy w historii opery 40-minutowy duet (w którym kompozytor
Virgil Thomson odnalazł siedem muzycznych orgazmów!), wreszcie akt trzeci to
popis Tristana - złamany i ranny umiera z tęsknoty za Izoldą. W Warszawie Jennifer
Wilson i Michael Weinius dźwignęli role, a ich śpiew zrobił na publiczności
warszawskiej naprawdę duże wrażenie. Orkiestrę FN i chór NFM poprowadził Jacek
Kaspszyk. Nie potrafię fachowo ocenić wszystkich niuansów wykonania, ale wydało
mi się ono bez zarzutu.
Inna sprawa to cena, która za wysłuchanie Tristana i Izoldy musi zapłacić publiczność i nie mam tu na myśli, bynajmniej, ceny biletów. W moim przypadku
była to tak potężna dawka wrażeń i emocji, że do dziś przychodzę do
siebie.
12 czerwca z premierą Tristana i Izoldy startuje Teatr Wielki - Opera
Narodowa. Wielbiciele mocnych wrażeń - to dla was niepowtarzalna okazja!
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Oratorium Elsnera na Placu Zwycięstwa
Dyrygent Zbigniew Graca i soliści odbierają aplauz - mimo zapału widowni, niezasłużenie wątły...; fot. I. Ramotowska |
Warszawska Opera Kameralna zapraszała na koncert - oratorium Passio domini nostri Jesu Christi Józefa Elsnera - koncert plenerowy, wstęp wolny, wydarzenie zorganizowane dla uczczenia 1050-lecia chrztu Polski.
Miejsce przygotowano świetnie, sektory dla publiczności (w tym dwa dla vip-ów - niepowtarzalna okazja zostania vip-em za całe 10 zł!). Orkiestra - Simfonietta WOK, Zespół Wokalny w dużym składzie, bardzo duża, 14-osobowa grupa solistów. Dzieło imponujące rozmiarem i rozmachem - w dodatku z ciekawą historią. Oratorium, bardzo dobrze przyjęte podczas premiery w 1838 roku w kościele Świętej Trójcy w Warszawie, wykonane wówczas przez 400-osobowy zespół, w tajemniczy sposób zniknęło ze scen - podobno zaginęło - i zostało odnalezione dwadzieścia lat temu w jednej z berlińskich bibliotek. Józef Elsner, wiadomo, znany głównie jako nauczycie Chopina, był autorem - jak się okazuje - form muzycznych zgoła monumentalnych i całkiem interesujących. Więc gdzie tkwi problem?
Problemem jest organizacja widowni. Po raz kolejny Warszawska Opera Kameralna organizuje koncert - tym razem naprawdę dużym wysiłkiem i artystycznym i czysto logistycznym - o którym nikt nie wie! Przepytałam wielu znajomych. Nikt o nim nie słyszał! Co miało swoje, naprawdę smutne przełożenie na obecną na koncercie garstkę widowni. Podejrzewam, że niewiele większą albo równą zespołowi wykonawców...
Daje głowę, że w tak dużym mieście jak Warszawa zorganizowanie widowni na koncercie plenerowym (darmowym!) nie jest niemożliwe. Na występ Filharmonii Narodowej w parku Królikarni przyszło w ubiegłym roku półtora tysiąca widzów! Może czas się dowiedzieć, jak to się robi?
wtorek, 10 maja 2016
Cnotliwa żona czy kusząca Nimfa, czyli "Zuzanna i starcy" Haendla w NFM
Finałowa owacja; fot. I. Ramotowska |
Peter Paul Rubens, Zuzanna i starcy |
Spotykamy tam tematy przeważnie mitologiczne, choć i biblijnych wątków nie brak. To w nich Haendel mógł dać upust swemu teatralnemu temperamentowi, a dzieła - choć pozornie niesceniczne - tak naprawdę niczym się od Haendlowskiej opery nie różnią. Najlepszym dowodem znakomita operowa inscenizacja Heculesa Williama Christiego z rewelacyjną Joyce diDonato jako Dejanirą.
Zuzanna i starcy to - mimo biblijnego tematu - ten właśnie przypadek. Pozornie wydarzeń niewiele, ale łatwo wyobrazić sobie możemy Zuzannę w wersji scenicznej. Czego tam nie ma! Miłosne trele zakochanych małżonków, podstępne intrygi lubieżnych starców, sąd nad niesłusznie oskarżoną, interwencja młodego proroka i happy end. A nad wszystkim unosi się nieco dwuznaczna i przesycona erotyzmem atmosfera. Cały Haendel!
pełna relacja tutaj
niedziela, 1 maja 2016
Rameau w Bydgoszczy
Stefan Plewniak w indiańskim piuropuszu podrywa orkiestrę; fot. I. Ramotowska |
Tak więc od strony muzycznej mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać - koncert w Studiu Lutosławskiego był bardzo udany (o czym pisałam tutaj). Ale pełna teatralna inscenizacja to całkiem coś innego. Zwłaszcza, że akurat ta opera stanowi dość duże wyzwanie - nie opowiada jednej, spójnej historii, jest raczej zbiorem przypowieści/baśni rozgrywających się w egzotycznych sceneriach, których wspólnym mianownikiem jest konkluzja o zniewalającej sile miłości.
Na dodatek tradycja inscenizacyjna (nie w Polsce, oczywiście!) także stanowi punkt odniesienia, z którym trzeba się liczyć. W tym absolutnie niedościgła - i muzycznie, i teatralnie - wersja Williama Christiego z 2003 roku w reżyserii Andrei Serbana, z choreografią Blanchi Li i niezapomnianą Patricią Petibon w roli Zimy.
Z tym większym zaciekawieniem jechałam do Bydgoszczy. I po to, żeby zobaczyć ten spektkal, i po to, żeby przekonać się, jak zareaguje nań publiczność, tak rzadko mająca możliwość zobaczenia inscenizacji opery barokowej, a zwłaszcza francuskiej.
Sukses przeszedł chyba najśmielsze oczekiwania! Standing ovation i bisy, oklaski i wiwaty. Rzecz bowiem była nad wyraz udana, o czym możecie przeczytać tutaj.
sobota, 30 kwietnia 2016
"Pory roku" Haydna w Filharmonii Narodowej
Martin Haselbock, mat. promocyjne FN |
Przedsięwzięcie nieco przytłaczające ogomem - i czasu (bite trzy godziny!), i obsady - obok trójki solistów, chór w pelnym składzie i cała orkiestra. Na szczęście Martin Haselbok panowal nad całością i przeprowadzil zarówno zespół, jak i publiczność przez całe oratorium, nie rozbijając się na żadnej rafie.
I ciekawostka - Marek Toporowski realizujący basso continuo, towarzyszył recytatywom na kopii historycznego fortepianu J.A. Steina z 1788 roku. Niesamowite brzmienie!
wtorek, 26 kwietnia 2016
"Flauto veneziano", czyli czarownica w Filharmonii
Dorothee Oberlinger; mat. prom. FN |
Trzeba przyznać, że Dorothee Oberlinger jest fantastyczną wirtuozką, co zademonstrowała, grając bodajże na czterech (a może pięciu, w pewnej chwili straciłam rachubę) fletach podłużnych - od tej gigantycznej rury (flet basowy? kontrabasowy?), poprzez instrumenty w miarę zwyczajnej wielkości, aż po malutkie flautino, czyli po naszemu flet piccolo. Wydobywała z tych instrumentów dźwięk nieprawdopodobny: niebywale przestrzenny, miękki, jaki rzadko można usłyszeć. Technicznie perfekcyjna, brawurowa, od czasu do czasu miałam wrażenie, że w ogóle nie oddycha!
Sonatori de la Gioiosa Marca; mat. prom. FN |
A panowie (i jedna pani) z Sonatori de la Gioiosa Marca (słyszałam ich na żywo po raz pierwszy) - fantastyczni i - mimo, że większość z siwymi grzywami - nadzwyczajnie energiczni i energetyczni! Na dokładkę z poczuciem humoru. Kiedy po repertuarze XVII i XVIII-wiecznym (głównie Vivaldi), publika wymuszała kolejne bisy, dostaliśmy za trzecim bodajże razem długie jazzowe solo na kontrabasie, a potem utwór zupełnie współczesny, w którym wszyscy razem brzmieli tak cudownie, że zamarzyłam o koncercie, na którym mogłabym posłuchać takiej muzyki w ich wykonaniu!
piątek, 22 kwietnia 2016
Fux na radi/o/pera
Duet Ofeusza i Eurydyki na początku drugiego aktu; fot. I. Ramotowska |
Nieznany kompozytor, opera-zagadka, kiepski początek i świetny finał. Nie żałowałam ani przez chwilę, że w ten powszedni dzień zdecydowałam sie na wyprawę do Studia i mogłam zetknąć się z kompletnie mi dotąd nieznaną postacią, jaką jest Johann Joseph Fux.
Koncertowa wersja opery (a może raczej serenaty) Orfeo ed Euridice tego austriackiego kompozytora okazała się nierówna. Po nijakim pierwszym akcie, dostaliśmy świetny drugi - tak jakby twórca w trakcie pracy wyraźnie się rozkręcił, a razem z nim - muzycy i śpiewacy.
Lirycznej arii Prozerpiny świetnie zaśpiewanej przez Iwonę Lubowicz długo nie zapomnę!
A w zakładce relacje jak zwykle więcej wrażeń i małe próbki...
czwartek, 21 kwietnia 2016
Organowe barokowe 5 minut sławy
Barokowy portatyw; fot. I. Ramotowska |
Po dość ascetycznym średniowiecznym portatywie, wersja barokowa to już instrument całą gębą - spora szafa z rzędem piszczałek, na której muzyk gra obiema rękami i nie musi już używać ręcznego miecha. No a współczesne organy koncertowe to cała ściana piszczałek i zdecydowanie solidne brzmienie.
Allan Rasmussen - świetnie znany z kilkakrotnych wystepów podczas Masovii Goes Baroque! (grał m.in. Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha) - był niewątpliwym bohaterem wieczoru. Jego skromny wygląd może nieco zmylić - tak naprawdę ten zażywny rudzielec jest prawdziwym wirtuozem klawiatury - zarówno organowej, jak i klawesynowej.
Kore Orchestra w dobrej formie. Młodzi instrumentaliści robią widoczne postępy. Nie są jeszcze bezbłędni, ale brzmią coraz lepiej. Bardzo dobrze w Haendlu, energicznie w Haydnie, ale najlepiej chyba w Bachu.
Kore Orchestra, pośrodku Allan Rasmussen; fot. I Ramotowska |
środa, 20 kwietnia 2016
Średniowieczne klimaty w Filharmonii Narodowej
Organetto; fot. I. Ramotowska |
Organetto (to nazwa włoska, lepiej znamy niemiecką, czyli portatyw) to mini organy, na których artysta gra prawą rękę, lewą wprawiając w ruch umieszczony z tyłu miech. Zakres dźwieków mniejszy biz w wielkich organach, ale możliwości artykulacji, a zwłaszcza dynamiki - dzięki owemu ręcznie sterowanemu miechowi - ogramne.
Repertuar XIII- i XIV-wieczny, wyraźnie podzielony na włoski i francuski - głównie zaaranżowane specjalnie na ten instrument pieśni Guillaume'a de Machaut i Stefana Landiego, a także anonimowe pieśni i tańce późnego średniowiecza.
Dźwięk ciekawy, chwilami organowy, chwilami jakby z fletni pana. Publiczność skupiona, odbiór bardzo dobry. Było... klimatycznie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)